Grysik
na mleku
Serdecznie pozdrawiam z zalanego
ulewnymi deszczami Salvadoru w Brazylii. W Polsce pełnia lata i wakacji,
a u nas pora deszczowa i czas wytężonej pracy. Przyznam się, że i ja
bardziej wrosłem w rzeczywistość favel, wśród których mieszkam i wypełniam
swoją posługę. Coraz mniej czasu na listy, na wspomnienia; albo może
inaczej: coraz więcej miłości dla tych, do których Pan mnie posłał.
Jednak, wracając późnym wieczorem do swego domu, przechodząc gęsto zabudowanymi
ścieżkami favel, widząc setki prymitywnych domów, barów, baraków, setki
rodzin, półnagie, biegające dzieci biegnę myślami do ogródków z piękną,
wystrzyżoną trawą lub kwiatami, do osiedli bloków z trzepakiem i placem
zabaw, do rynków z najnowszą kostką brukową, dywanów w każdym pokoju...
biegnę do mojej drogiej ojczyzny. Dwa światy i dwa smutki.
Często, kiedy pokazuję moim parafianom zdjęcia lub czasopisma z Polski,
słyszę: "Jak tam jest pięknie, tak elegancko, bogato. Polacy są
tacy szczęśliwi". Myślę sobie wtedy: "Mój Boże! Kto na tej
ziemi jest naprawdę szczęśliwy... "
Wczoraj wraz z siostrami zakonnymi zawieźliśmy do jednej ze wspólnot
zupę, coś jak nasz grysik na mleku. Raz w tygodniu, jeśli uda się nam
zdobyć, (czyli ubłagać w jakimś sklepie) darmowy grysik, zawozimy do
najbiedniejszych rejonów naszej parafii. Ponieważ do wielu miejsc nie
da się dojechać samochodem (zresztą ani parafia, ani siostry, ani ja
nie mamy samochodu) dwa kilometry wertepami favel ciągniemy na taczkach
dwudziestolitrowy gar zupy. Tak naprawdę jako jedyny mężczyzna ja ciągnę,
a siostry podtrzymują. Gdy przybyliśmy na miejsce, w starym baraku była
ustawiona już dość długa kolejka. Chciałem odpocząć po wymagającej wysiłku
i uwagi drodze, jednak wielu krzyczało, żeby zupę rozdzielał padre.
Podobno lepiej smakuje. Oczywiście, że była to kokieteria, ale wziąłem
chochlę i rozdzielałem białą papkę. Najpierw dawałem po pełnym talerzu,
później trochę mniej. Zupy ubywało szybko, lecz kolejka jakby rosła.
Wreszcie zarządziłem, trochę ze wstydem, że mogą brać tylko dzieci.
Ludzie odchodzili z kolejki z miską w ręku, ale stali z boku i patrzyli
ze spuszczoną głową, jak rozdaję resztę zupy, a mnie chciało się płakać...
Kiedy przyszła jeszcze jedna kobieta, z małym chłopcem trzymającym miseczkę
w ręku, siedząc na trawie odpowiedziałem tylko: "Przepraszam".
Kobieta, widząc moje rozterki, objęła mnie ramieniem i powiedziała:
"Padre, nie martw się. Nie zmienisz świata ważne, że jesteś wśród
nas".
Wracając do domu, zastanawialiśmy się wraz z siostrami, co jeszcze możemy
zrobić dla tych ludzi. Marzy się nam bar dla ubogich, gdzie biedni mogliby
tanio zjeść, a dzieci za darmo. Marzy się nam apteka z prostymi lekarstwami
i środkami opatrunkowymi (wiele dzieci umiera z braku podstawowej pomocy
medycznej np. przez zakażenie). Marzy się nam długopis i zeszyt dla
dzieci szkolnych... Okazuje się, że to są marzenia z innego świata.
Ofiarność naszych parafian ledwie starcza na prąd i paramenty potrzebne
do Mszy św.
Wszelkie organizacje charytatywne z Europy bardziej są skore, (co też
nie jest takie proste) pomóc w jakiejkolwiek budowie lub zakupie sprzętu,
ale dać na zupę? Tego się nie da wymierzyć i pokazać światu. Pozostaje
nam żebranie. Nikt nie uczył mnie żebrania, a tutaj nawet żeby dostać
minimum socjalne, dla mnie samego za moją pracę(100 reałów czyli 200
zł na miesiąc, na kupno prostego posiłku dziennie), muszę prosić kilka
razy w tygodniu... najczęściej słysząc: "Nie ma. Może jutro".
Dla mnie to wielka szkoła pokory...
Prawie wszyscy są nieczuli na prośby, bo na każdym kroku ktoś prosi
o pomoc. Nawet milioner mógłby rozdać wszystko i zabrakłoby dla wszystkich.
Wielu zaczepia mnie na ulicy i nie bardzo chce wierzyć, że Europejczyk
i nie ma jednego reała... Najbardziej bolesne jest pozostawienie proszącego
dziecka. Kilka dni temu zaczepił mnie siedmioletni chłopiec, siedzący
na chodniku: "Proszę mi pomóc, jestem bardzo głodny". Popatrzyłem
na niego. Zadbany, dobrze ubrany, nie natrętny, mały chłopiec. Kupiłem
mu akaraże, typową potrawę na Bahia, którą sprzedają kobiety na ulicy.
Zapytałem go, dlaczego nie idzie do domu. Odpowiedział mi: "Przyjechałem
do miasta z odległej miejscowości z moim tatą. Tata leży tam... pijany.
Już trzy dni on pije i śpi, a ja siedzę przy nim". Widziałem, że
chłopiec chciał się rozpłakać, ale się szybko opanował i podając mi
rękę, powiedział: "Dziękuję. Niech cię Bóg błogosławi przez całe
twe życie..." Odszedłem. To było najpiękniejsze błogosławieństwo,
jakie usłyszałem w życiu. Udzielił mi go siedmioletni chłopiec na ulicy
wielkiego miasta. Obejrzałem się. Chłopiec usiadł przy pijanym ojcu
i poprawił mu głowę. I znowu wracając do domu wołałem kolejny raz: "Pomóż
nam Boże, pomóż nam, niech spadnie z nieba złoty deszcz, pomóż nam,
pomóż, mój Boże któryś Jest."
I jeszcze jeden obrazek, który Pan dał mi do rozmyślań. Przed chwilą
na mojej ulicy mijałem grupę półnagich czekoladowych dzieciaków, które
grały w piłkę, zrobioną ze starych szmat. Były takie roześmiane, o ciemnych
radosnych oczach... Zatrzymały piłkę, żebym przeszedł bezpiecznie. Zatrzymałem
się i ja na chwilę, aby na nie popatrzeć. Wszyscy chłopcy boso, w starych,
brudnych spodenkach. Dziewczynki nieuczesane, w podartych bluzeczkach.
Wszystkie rozkrzyczane, ale radosne i przyjazne dla siebie. Starsze
dzieci pomagały i bawiły młodsze, dzieliły cukierek na cztery części...
Czy mam prawo zmieniać ich świat? Pamiętam w mojej ojczyźnie kilkuletnie
dzieciaki ubrane w piękne koszulki, krawatki czy sukieneczki. Dzieciaki,
których domy pełne były cudownych zabawek i cudów techniki. Pamiętam
dzieciaki, które nigdy nie zauważały przechodzących staruszków, których
oczy nigdy się nie śmiały, których ręce nigdy nie dzieliły się niczym...
Dwa światy i dwa smutki.
Tak, wyrwany w inny świat, wędruję codziennie po brazylijskich favelach
i rozmawiając z Panem, rozmyślam: "za czym tak tęsknimy, za czym
tak gonimy... o co się martwimy... co jest tak ważne, że nie śpimy po
nocach... Wszystko przemija, tylko jedno pozostaje - Padre, nie zmienisz
świata. Ważne, że jesteś z nami".
Z tą refleksją pozostawiam was, moi drodzy. Na chwilę przenieśliście
się do mojego brazylijskiego świata. Bóg zapłać wszystkim za pamięć
i proszę o modlitwę... Może intencja nie jest wielka, ale przez małe
do wielkiego - "niech na Plataformie, wśród favel Salvadoru nie
zabraknie grysiku na mleku dla każdego głodnego dziecka..."
Z mokrego i pełnego błota Salvadoru
ks. Mariusz Berko
Zapraszam do galerii zdjęć: www.favela.republika.pl
|