Nasz
biuletyn |
-------Sierpień - wrzesień 2004 | NR
53 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|||
|
SIERPNIOWY DODATEK NB 53
Byłem w Warszawie 1-go sierpnia 2004 roku. Właśnie niedawno sobie uświadomiłem, że prawie co roku jestem w Warszawie w okolicach 1-ego sierpnia. Tak było również i tego lata. Chciałbym więc podzielić się z naszymi czytelnikami moimi wrażeniami z obchodów 60 rocznicy Powstania Warszawskiego - 1-go sierpnia 2004 roku. Warszawa zajmuje szczególne miejsce w moim sercu. Tam się urodziłem i zawsze będę się czuł warszawiakiem bez względu na kolor paszportu.. Powstanie Warszawskie jest dla każdego mieszkańca stolicy czymś bardzo ważnym, czymś bardzo bolesnym. Tragedia tego miasta dotknęła prawie każdą rodzinę tu mieszkającą i osoby nie mieszkające w tym mieście nie do końca potrafią zrozumieć siłę ładunku emocjonalnego, które zawsze obchody rocznicy Powstania ze sobą niosą. Dlatego też w moim reportażu skupię się bardziej na opisie atmosfery panującej w mieście niż na relacji poszczególnych wydarzeń i uroczystości. Opiszę po prostu to, co widziałem i co czułem. Obchody trwały 3 dni, ja byłem świadkiem niecałych dwóch ostatnich tzn. sobota ostatni dzień lipca i niedziela pierwszy dzień sierpnia. Przede wszystkim, na co od razu zwróciłem uwagę, to ogromna ilość harcerzy poruszających się pieszo i tramwajami po mieście, dużo większa niż zwykle. Do Warszawy zjechali się harcerze z całej Polski uczcić Powstańców - w większości przecież też harcerzy. Ubrani nie w bluzy harcerskie, które pamiętam i jakie sam nosiłem w latach 70-tych, ale w takie bardziej zbliżone do tych przedwojennych, przypominające ubrania powstańców. W oczach i zachowaniu tych młodych ludzi widać i czuć było jakąś tajemnicę i powagę, jakąś namiastkę konspiracji, coś zbliżonego do postaci z książki "Kamienie na szaniec", którą czytałem wiele razy i znam chyba na pamięć. Wielu z tych dzisiejszych harcerzy miało mundury ozdobione symbolami Polski konspiracyjnej i powstańczej, np. słynna kotwica Polski Walczącej. Kolejnym wydarzeniem, którego byłem obserwatorem przy ulicy Miodowej niedaleko placu Zamkowego był bieg sportowców, coś w rodzaju maratonu czy biegu na długi dystans. Po obu stronach ulicy stali kibice dopingujący biegnących sportowców. Szczególne owacje otrzymał "zawodnik" biegnący truchtem, staruszek ubrany w strój powstańca, zapewne uczestnik walk. Pokazał mieszkańcom Warszawy, że hart ducha Powstańców nigdy nie zgaśnie. Poczułem się dumny z warszawiaków. Poszedłem dalej na Starówkę, zapełnioną jak zwykle ludźmi. Tyle, że atmosfera na Starym Mieście w sobotę była jakoś bardziej uroczysta, bardziej cicha. Mniej radosnego gwaru turystów a więcej zadumy nad losem tego miasta. Może wpływ miały rozwieszone wielkości plakatów zdjęcia młodych powstańców, może przywieziona i wysypana na wąską uliczkę kupa cegieł i gruzu, inscenizującą gruzy powstańcze, duża ilość kwiatów i zniczy pod tablicami pamiątkowymi? A może to znów ci harcerze w strojach powstańców przewijający się wszędzie wśród tłumów. W niedzielę punktualnie o godz. 17-stej miasto zamarło. Wszystkie syreny przeciwlotnicze zaczęły wyć. Cały ruch się zatrzymał - wszystkie samochody na skrzyżowaniach i na ulicach. Wszyscy przechodnie zamarli na swoich miejscach. Cisza i bezruch trwały kilka minut, jedynie świergot ptaków ją zakłócał. Wydawało się niemożliwością, aby tej wielkości miasto może zastygnąć w bezruchu na tak długą chwilę. Mieszkańcy stolicy oddali hołd swoim bohaterom.
Podczas tak uroczystych obchodów, nie sposób zobaczyć wszystkich uroczystości, być w każdym miejscu. Z rzeczy, które nie zdążyłem zrobić, chciałbym przede wszystkim wymienić zwiedzenie Muzeum Powstania Warszawskiego, jeszcze nie gotowego w całości i otwartego tylko na te parę dni. Oficjalne otwarcie będzie dopiero za rok i do tego czasu Muzeum będzie nieczynne. Nie udało mi się również kupić właśnie wydanej książki Normana Davies'a - ponad tysiącstronnej oceny Powstania przez tego historyka. Prof. Davies był w Warszawie podczas obchodów i podpisywał szczęśliwcom zakupione przez nich książki. Podczas następnych odwiedzin w Polsce na pewno kupię tę książkę - nawet bez autografu. Maciej |